Ludzie, którzy poświęcili się opiece nad beznadziejnie chorymi, wskazują na to, jak często przy pomocy życzliwie wspomagającego otoczenia człowiek poprzez cierpienie wewnętrznie pogłębia się, dojrzewa i odkrywa świat niedostrzeganych dotychczas wartości. Można by tu mówić o perfekcyj- n e j roli cierpienia. O tym, że niekiedy znajdując się w skrajnej opresji życiowej, człowiek podejmuje nadal trud tworzenia siebie, do końca, niech świadczy chociażby ta refleksja jednej z pacjentek: „Kiedy życie moje było bogatsze? Czy wtedy (była buchal- terką), gdy byłam nadzwyczajnie użyteczna i wciąż zapracowana? Czy też w ostatnich latach, gdy rozprawiałam się z tysiącem duchowych problemów? Nawet zmaganie się z sobą, by przezwyciężyć straszny lęk przed śmiercią, który mnie prześladował i zadręczał, nawet to wydaje mi się bardziej wartościowe niż tuziny pięknych bilansów”.

Oddane swym chorym otoczenie może sprawić, iż ostatnie dni życia przestana być symbolem degradacji umierającego, a stać się mogą pełnym godności misterium mortis. Podejrzewam, że w każdym z nas drzemie pragnienie, aby ostatnia rola, jaka została nam narzucona przez konieczność umierania, potwierdziła naszą wartość niekiedy – by dowartościowała to, co niezbyt dobrze zostało zagrane w przeszłości. Nie każdy cierpiący i odchodzący z życia zdaje sobie sprawę z owej szansy tworzenia siebie nadal. Może mu ją uświadomić i w tej ostatniej roli pomóc życzliwie nastawione otoczenie.